piątek, 15 czerwca 2012

Cóż za dzień!

Niby taki zwykły dzień, ale wcale się nie okazał zwykłym! Przy najmniej dla mnie i....

Jak co każdy poranek, jeszcze z kamieniami na oczach po omacku szukam telefon by sprawdzić dwie rzeczy: czy mam jakąś wiadomość i która jest godzina. Zostaje oślepiona przez jasność wyświetlacza i ciemnicy w pokoju spowodowaną roletą. Moim oczom ukazuje się tapeta, która poprawia mi humor z rana. Godzina 8:00 -czas wstawać!

Zdejmuję z siebie kołdrę, pod którą jest tak przyjemnie ciepło, że nawet kiedy na dworze świeci słonko pozostałabym pod nią do czasu aż mi się znudzi. Najpierw prawa noga, która już automatycznie szuka kapcia, który oczywiście znajduje się pod łóżkiem, po czym szukam gumki do włosów, by jakoś ogarnąć wielką szopę z oczu i można było doczłapać się do łazienki. Potem idzie lewa noga, siadam na brzegu łóżka i przeciągam się. Czasami wstaję, a czasami padam i mówię w myślach, że to pi*rdolę! Poprawiam koszulkę, która podwinęła mi się do takiego stopnia, że jakbym jej nie miała to nie byłoby widać różnicy. W końcu wstaję, dochodzę do okna, podwijam roletę i "kurcze, znów brak słońca..." i udaje się do toalety...

Trochę wstępu. ogólnie rzecz biorąc nie oto tu chodzi. A tak naprawdę to nie chce mi się pisać :D

Spotkała mnie dziś niesamowita niespodzianka. Niespodzianka, której tak naprawdę uratowaliśmy życie. Bo kto by się spodziewał, że zwykła wyprawa do lasu przyniesie tyle zaskoczenia, współczucia, a na końcu radości. Niejeden by się przestraszył jak ja, bo do u licha mogło by to być. Było dosyć daleko i echo powodowało, że wydawało dziwne jęki. Zabrałam ze sobą jedną osobę i podchodzimy coraz bliżej i to co moje oczy zobaczyły,  nie spodziewały się nigdy. Pies. Pies, który ślęczał przywiązany przy drzewie, którego oczy cieszyły się, mówiąc "zbawienie!!" Tak wychudzonego zwierzaka nie widziałam nigdy na własne oczy. Nie spodziewałam się też, że będzie się tak bardzo cieszył obcym mu ludziom. Pobiegłam po kanapki, jakie zrobiłam sobie na śniadanie w trasie i smycz. Nakarmiłam go i próbowałam zawiązać smycz na jego szyi. Pogłaskałam go, ale moja ręka automatycznie oderwała się od jego sterczących pod skórą kości. Zapchlony, chudy, smutny i te jego jęki -bo nie dało się tego nazwać skomleniem. Udało się, psina dostała się do bagażnika i pierwsze co zostało zdecydowane, że zostaje, ale trzeba pojechać na badania do weterynarza.

Na miejscu już i po badaniu okazało się, że piesek jest zdrowy, ma prawdopodobnie 4 lata i jest mieszanką owczarka niemieckiego. Wychudzony, gdy powinien ważyć dobre 45kg, to waży niecałe 40. Dostał leki, jest na obserwacji i będzie dostawał zastrzyki. Za dwa tygodnie będzie już dobrze <3






<3

2 komentarze:

  1. OdbytnicaKermita15 czerwca 2012 13:13

    Moje kochanie, fajny ten pies :) Dobze ze sie udalo go wyratowc

    OdpowiedzUsuń
  2. ja się tylko cieszę, że weterynarz powiedział, że jest z nim wszystko OK. Buda jest, jedzonko jest, terenu dosyć i kumpli ma - czego chcieć więcej :)

    OdpowiedzUsuń